Przed chorobą Ignasia miałam paczkę dobrych znajomych z którymi bardzo lubiłam spędzać czas i wiadomo-nudy nie było. Miałam świetnych sąsiadów z którymi spędzałam wieczory pełne śmiechu do łez, przyjaciółki ze studiów …generalnie tabun ludzi. Tyle, że jak musiałam zrezygnować ze stanowiska i przyszło mi zamieszkać (nasze pobyty to 2-3 miesiące) z Ignasiem w szpitalu to z tego „tabuna ludzi” tylko 2 osoby miały odwagę, aby mnie odwiedzić w szpitalu, a 1 szczególnie uratowała mi życie – moja przyjaciółka Sylwia.
Nie piszę tu z jakimś wyrzutem do kogokolwiek, nie o to mi chodzi. Chociaż na tamtą chwilę poczułam się bardzo…ale to bardzo samotna, opuszczona i zawiedziona. Tyle, że cała moja uwaga była skierowana na leczenie Ignasia, więc nie rozmyślałam o tym za bardzo. Po roku czasu moja best friend odwiedziła mnie w szpitalu przepraszając, że mnie nie wspiera bo sytuacja ją przerosła i nie wiedziała jak się zachować…a w rezultacie tylko tyle, bo kontakt i tak nam się urwał.
Nie mogłam zrozumieć dlaczego tak jest? Jakby ktoś z mojego bliskiego otoczenia miał taką sytuację od razu był mu pomogła. A przynajmniej chociaż zapytała jak pomóc? I tu włączają się od razu nasze oczekiwania wobec zachowań innych. Nas spotyka niewyobrażalna krzywda, ból, choroba, a..świat kręci się dalej, życie dalej się toczy. Osoby od których oczekujemy wsparcia zajęci są swoimi sprawami.
Kiedy wspominam te emocje od razu kojarzy mi się „Pejzaż z upadkiem Ikara” przedstawiający pracę zwykłych ludzi – oracza, rybaka, pasterza- każdy zajęty swoimi obowiązkami. Ikar nie zajmuje centralnego miejsca, a inne postacie zaabsorbowane pracą, nawet na chwilę nie odrywają się od swoich zajęć. Nie dostrzegają jego tragicznej śmierci. Autor pejzaża Bruegel zobrazował słynne flamandzkie przysłowie „Żaden oracz nie przerywa pracy z powodu śmierci człowieka. Żadna śmierć przecież niczego nie zmienia, życie toczy się dalej, a ziemia nie może się nagle zatrzymać”. Jak to? Coś co dla mnie było końcem świata – było nieistotne dla innych? Długo nie mogłam tego zrozumieć.
To, że Ty teraz przeżywasz największą tragedię związana z chorobą dziecka…to i tak każdy (trochę generalizuje wiem) zajmuje się swoimi sprawami. Życie toczy się dalej. Ktoś Cię raz, kilka razy odwiedzi, powie, że współczuje pomoże, ale zaraz wraca do swoich spraw i obowiązków. Nikt nie będzie współuczestniczyć z Tobą w permanentnym cierpieniu.
Więc pytanie jak się pozbyć oczekiwań?
☑️ Nic od nikogo nie oczekuj, a pozbędziesz się rozczarowania.
☑️ Nikt nie czyta Ci w myślach Jeżeli potrzebujesz pomocy to o nią zwyczajnie poproś! Na zajęciach z pierwszej pomocy zawsze ratownik mówi – proszę palcem wyznaczyć osobę która ma dzwonić po karetkę, proszę palcem wskazać osobę która, ma przynieść gaśnicę. Proszenie o pomoc to przejaw największej odwagi – nie wstydu.
☑️ Zostaw tych którzy sami odeszli z grona znajomych. Zostaw, podziękuj za wszystko co było dobre i odpuść. Uwierz – nie ma relacji na siłę. A w ten sposób przynajmniej zrobili miejsce na to co przyjdzie nowe.
☑️ Otwórz się na nowe. Tak bardzo boimy się braku akceptacji, zrozumienia, że zamykamy się na wszystko co nowe także znajomości, a co gorsza akceptujemy dobrze znaną bylejakość. Rozejrzyj się wokół
☑️ Twoja sytuacja diametralnie się zmieniła, a Ty kurczowo trzymasz się tej starej poprzedniej. Zobacz jak Matka Natura funkcjonuje i dostosowuje się np do pór roku. Mamy zimę, zwierzaki przybierają na wadze, więcej śpią, oszczędzają energię. Drzewa zgubiły liście, wiewiórki zrobiły zapasy… czyli dostosowują się do panujących warunków, aby przetrwać mrozy. Zastanów się jak możesz dostosować się do obecnej sytuacji tak, aby ją przetrwać. Np. zmieniłam listę piosenek i zostawiłam te wysoko wibracyjne. Zaczęłam słuchać podcasty – polecam! Jesteś tym co jesz- ale też co słuchasz.
☑️ Stawiaj granice egocentrykom, wampirom. Miałam sytuacje, że ktoś wręcz karmił się tym jak to ja mam „przejebane”. Odwiedzała mnie taka osoba, aby póżniej wyjść i cieszyć się, że Ona to jednak ma zajebiste życie. Niestety – serio tak było. Też poprzez brak wsparcia w momencie kiedy sama najbardziej go potrzebowałam stałam się takim ratownikiem wszystkich Tracąc przy tym dużo swojej energii. A na koniec zostawała frustracja bo kiedy ja potrzebuję wsparcia, kiedy np. choruję…to te osoby już mnie nie potrzebują….ale też i mi nie pomogą. Dlatego bardzo ważne jest wyznaczanie granic. Swoich granic. Nie spalać się na pomaganie tym, którzy tylko wykorzystują Twoją dobroć.
Kończąc refleksje, przypominam, że to moja historia może zajdziesz w niej coś dla siebie i skorzystasz. Mam ogromne szczęście i wdzięczność do naprawdę wyselekcjonowanej małej grupki szczerych prawdziwych przyjaciół na których mogę polegać, są moimi aniołami, moją twierdzą, domem, świrozą kiedy trzeba. Czuję ogromną wdzięczność za Was nie jest to tabun ludzi jak kiedyś, ale garstka 4 najbliższych mi osób.
Piękny tekst Kochana:) Trafiłaś w samo sedno. Ja miałam podobne odczucia, kiedy poznałam diagnozę syna i później po śmierci mojego męża. Życie się nie zatrzymuje, dlatego trzeba z niego wycisnąć ile się da i z właściwymi ludźmi wokół siebie.
Cóż, dla wielu osób temat choroby, pobytu w szpitalu jest nie do udźwignięcia. W takich momentach następuje swoista weryfikacja relacji. Tak to już jest, że coś się zaczyna a coś się kończy. Mam wrażenie, że relacje trwają do momentu aż ludzie są w stanie coś sobie dać.
Dla mnie niezwykle cenna jest uwaga, że trzeba prosić o pomoc. To bardzo ważne, szczególnie dla kobiet, które uważają, że wszystko mogą dźwigać same. Najważniejsza zasada- najpierw matka później dziecko. Dziecko jest zawsze zaopiekowane, matka niestety nie. Proszenie o pomoc jest jednym z narzędzi służących zadbaniu o własne potrzeby.